|
Śpimy źle. Namiot przecieka, leżymy w kałuży wody, która zebrała się w dołku w środkowej części podłogi. Deszcz w ogóle nie słabnie. Postanawiamy nie ruszać się zanim nie przestanie padać, w namiocie jemy śniadanie, dopiero o 10:30 deszcz zaczyna słabnąć. Około 11:30 zwijamy namiot i ruszamy w drogę. Wjeżdżamy do Rakiszek, scenariusz ten sam co zawsze: najpierw bloki, potem niska drewniana zabudowa i niewielki fragment miasta ze starymi kamieniczkami, neogotyckim kościołem p.w. Św. Mateusza zbudowanego w latach 1868-1877 (podobno, i również naszym zdaniem, najładniejszy kościół neogotycki na Litwie). Na placu przed kościołem słynny Pomnik Niepodległości Litwy, który na nas nie zrobił raczej wrażenia. Głównym celem odwiedzenia miasta był skansen mieszczący się przy klasycystycznym pałacu Tyzenhauzów (ok. 1801 r.). Na jego terenie w parku znajdują się budynki przeniesione z wsi w okolicach Rakiszek. Gdy dojechaliśmy do pałacu i obejrzeliśmy budynek, nie wiedzieliśmy gdzie znajduje się skansen, co prawda w parku stało kilka drewnianych budynków ale mi wydawało się, że muzeum jest spore i powinno być mieścić się pałacem. W jednym z zabudowań wypatrzyłem informację turystyczną. Weszliśmy do środka, znalazłem piękną darmową mapę kempingów Węgier (przed wyjazdem zastanawialiśmy się gdzie jechać: Kraje Bałtyckie, czy Węgry), miła pani powiedziała (po rosyjsku oczywiście), że dziś poniedziałek i wszystko nieczynne ale ona nas zaprowadzi. Okazało się, że chce nas wcisnąć do wnętrza pałacu do muzeum krajoznawczego. Wstęp 7 litów (z możliwością fotografowania 10 litów - tylko nie mam pojęcia co tam można fotografować...), ponieważ nie chcieliśmy zwiedzać tego muzeum grzecznie podziękowaliśmy i pan, który nas oprowadzał pozamykał wszystkie wcześniej otworzone drzwi, tak że przeszliśmy przez całą wystawę do wyjścia. Tym samym przekonaliśmy się za co jest pobierana opłata. Pierwsza sala: pradzieje Litwy: groty strzał, grodziska itp. druga sala: stroje chłopskie i życie na wsi, trzecia sala okres renesansu, wreszcie czwarta pokazująca czasy XX wieku z plakatami Stalina. W sumie 4 niewielkie salki, wszystko po litewsku. Dowiadujemy się, że skansen to te kilka nędznych drewnianych stodółek stojących obok pałacu w parku. Pomazanych sprayem, zaśmieconych butelkami i papierami. W efekcie straciliśmy tylko czas przyjeżdżając w to miejsce. Wracamy do centrum, idziemy na obowiązkową kawę Anetki, w między czasie zaczyna padać.
Po jakimś czasie tracimy nadzieję, że deszcz ustanie, ruszamy w drogę. Do Obeliai (droga nr 122) jedziemy prawie cały czas z górki, jedzie się bardzo przyjemnie tym bardziej, że wiatr po raz pierwszy od dłuższego popycha nas, a nie hamuje. W Obeliai ładny wiatrak (niestety mocno zrujnowany), dworek i kościół. Za miejscowością (jedziemy drogą 117, a następnie 178) zaczyna się pojezierze. Krajobraz ulega ogromnej zmianie. Rzeźba jest bardzo urozmaicona, wspinamy się na ogromne wzniesienia by następnie z zawrotną szybkością zjechać do obniżenia, potem kolejny podjazd i tak w kółko. Deszcz trochę ustaje. Postanawiamy wykąpać się w jeziorze Sartai, wzdłuż którego jedziemy od dłuższego czasu. Zjeżdżamy nad wodę w jednej z mniejszych wiosek i wchodzimy na pomost za jednym z letnich domków, gospodarzy akurat nie ma więc sami możemy się umyć, na kąpiel jest zdecydowanie za zimno. W Dusetos chwila przerwy na obiad (a jakże: rybki i nutella) chwilę rozmawiamy z miejscowymi, podziwiają naszą trasę i opowiadają nam o upałach jakie panowały w lipcu.
Deszcz znowu leje, chcemy przejechać jeszcze spory odcinek, jednak po kilkunastu kilometrach, przed Daugailiai w miejscowości, która jak później się dowiedzieliśmy nazywa się Drasenai postanawiamy zapytać o nocleg. Nasz wybór pada na żółty domek niedaleko szosy. Droga do prowadząca domku jest zarośnięta trawą, bardziej uczęszczana prowadzi do brązowego domku po prawej stronie. Widać, że ktoś jest w domu: drzwi do garażu są otwarte. Gdy pukamy do domu, w drzwiach ukazuje się starszy człowiek o uśmiechniętych i radosnych błękitnych oczach. Zanim zdążyliśmy coś powiedzieć zaprosił nas do środka, na kawę. Po raz pierwszy jesteśmy aż tak miło przyjęci, już wiemy, że trafiliśmy w dobre ręce. Na pytanie o nocleg w stodole odpowiada, że nie będzie problemu ze spaniem. Po chwili przychodzi żona gospodarza. Również radosna, z błękitnymi oczami, gdy się uśmiecha pokazuje się jej jedyna złota jedynka. Dziadkowie są przemili, proponują nam przestronny pokój z wersalką. Dla mnie pani parzy melisę z własnej uprawy, dla Anetki kawę, dostajemy kolację z przepyszną słoniną, pomidorami, masłem. Wszystko smakuje nam wybornie, po tylu godzinach gdy na przemian mokliśmy i suszyliśmy się. Jesteśmy dość wychłodzeni. Gospodyni jakby czytała w naszych myślach. Na chwilę znika w sieni i po chwili informuje nas, że nastawiła piec w bani i za jakiś czas będzie można skorzystać z sauny. O czymś takim nawet nie marzyliśmy. Gdy po porządnym wypoceniu się wracamy do kuchni chwilę jeszcze rozmawiamy. Dowiadujemy się, że w wiosce prócz państwa mieszkają tylko 2 starowinki (m in. w domu, do którego chcieliśmy wcześniej jechać pytać o nocleg) oraz jedna rodzina analfabetów (!!!), którzy nie dość, że nie potrafią czytać, to jeszcze nie umieją liczyć i państwo jeżdżą z nimi na większe zakupy aby ich nikt nie oszukał przy wydawaniu reszty (nie sądziłem, że w tej części Europy można jeszcze spotkać takich ludzi). Okazuje się, że rowerzyści byli częstymi gośćmi starszych państwa. Ich syn trenował kolarstwo, był też mistrzem Związku Radzieckiego w tej dyscyplinie. Często przyjeżdżał do domu z kolegami, który rodzice kupili gdy przeszli na emeryturę (wcześniej mieszkali w Utenie), tutejsze ukształtowanie powierzchni stwarza bowiem idealne warunki do treningu. Gospodyni jak nam później opowiadała, gdy zobaczyła rowery powiedziała do siebie: "o przyjechali przyjaciele". Pani mówi nam, że wnieśliśmy radość do ich domu, ostatnio zmarł jej brat, syn się rozwodzi, same strapienia i troski, nasza wizyta była dla niej bardzo pokrzepiająca. Bardzo miło słyszeć tak ciepłe słowa, cieszymy się, że mogliśmy sobie wzajemnie pomóc. Pomimo prognozy, że deszczowa pogoda ma się utrzymać przez najbliższe dni, bardziej optymistycznie patrzymy na świat.