Dzień 11 (wtorek 9.08) Drasenai - Daugailiai - Tauragnai - Kirdeikiai - Ginuciai - Ignalina - Sabaliskes (70.29 km)

Wstajemy dość późno bo o 8, śniadanie już rozłożone na stole, gdy się myjemy pani robi dla nas pyszny omlet. Jemy go z pysznym ciemnym litewskim chlebem, popijając mlekiem prosto od krowy (jeszcze ciepłym). Gospodarze są przemili, pan pojechał do miasta, pani została doglądać gospodarstwa i niespodziewanych gości. Za oknem siąpi deszcz. Nie śpieszymy się zatem z wyjazdem, rozmawiamy jeszcze na temat życia na wsi. Pani pokazuje nam cały żywy inwentarz: dwie młode jałówki bliźniaczki, małego pieska, starego kocura, kury i ogromnego owczarka kaukaskiego pilnującego garażu (aż dziwne, że wczoraj nas nie obszczekał). Około 11 deszcz ustał i choć niebo ciągle pokryte ciemnymi chmurami ruszamy dalej mijamy Daugailiai, za wsią Junkenai zaczyna się żwirowa droga do Tauragnai. Droga mokra z poprzecznymi bruzdami, na szczęście mamy nią jechać nie długi odcinek. Niestety po kilku kilometrach znowu zaczyna mocno padać. Jak na złość akurat gdy fotografuję przydrożny krzyż rozpadało się na poważnie. Kątem oka widzę, że Anetka podjeżdża do najbliższego gospodarstwa. Gospodyni jest kolejną miłą osobą na naszej drodze: zaprasza do środka robi mi ciepłą melisę z miodem, Anetce kawę, dostajemy ciasto. Po półtorej godziny deszcz wreszcie ustaje. Możemy ruszyć dalej.

Jesteśmy znowu na asfaltowej drodze w Tauragnai na granicy parku narodowego Aukstaitjos. Parku jezior i lasów. Mijamy najgłębsze na Litwie jezioro Tauragnas (60.5 metra głębokości). Gdy podjeżdżamy pod górę widzimy reklamę pasieki: napis medus (czyli miód). Anetka chce kupić miód więc wstępujemy. Dowiadujemy się o cenę miodu 10 litów za litrowy słoik wydaje się nam bardzo przystępną ceną. Wybór jest spory: miód wielokwiatowy, lipowy, sadowy, klonowy, a nawet malinowy. Każdego można spróbować, delektować się smakiem. Zmienia się pogoda, wieje teraz od wschodu, niebo co jakiś czas robi się błękitne, co 10-20 minut przechodzą mocno rozbudowane wały chmur cumulus, z których pada rzęsisty deszcz (przechodzą niewielkie fronty zimne). Fale deszczu przeczekujemy pod drzewami, pod dachami domów. Jazda jest skokowa: chwilę jedziemy, potem przymusowy postój. W Kirdeikiai skręcamy w kierunku Ginuciai. Droga prowadzi przez serce Parku, co chwila między drzewami migocze błękitna toń jeziora. Niestety w Ginuciai niebo zaciąga się na dłużej, czekamy ponad godzinę pod dachem ganku budującego się domu letniskowemu (cena sugerowana w jednym z wykończonych już pokoi 20 litów od osoby). Mamy już dość tak szarpanej jazdy. Gdy przestaje padać ostro ruszamy przed siebie, jest zimno, słońce co jakiś czas świeci spomiędzy chmur. Przejeżdżamy przez miasto Ignalina i skręcamy w drogę nr 102 prowadzącą do samego Wilna. Jest nam zimno i mokro. Marzymy o suchym i ciepłym miejscu do spania.

Droga wiedzie przez wysoczyznę, to wspinając się to opadając. Po kilkunastu kilometrach za Ignaliną pytamy młodego człowieka o możliwość spania (nie chcemy rozbijać namiotu spodziewając się, że pewnie w nocy zacznie padać) w stodole w jednym z gospodarstw, po raz pierwszy dostajemy odmowną odpowiedź. Ruszamy zatem i próbujemy kawałek dalej. Tu gospodyni mięknie serce, na nasz widok oraz wieść, że wracamy z Rygi do Polski mówi, że oczywiście nocleg się znajdzie. Po chwili zjawia się mąż i zaprasza nas do letniej kuchni połączonej z sauną. Do bani wprowadzamy rowery, po cichu liczymy, że będziemy mogli tam "w suchości" się przespać. W kuchni pani odkrywa garnek i częstuje nas ciepłymi jeszcze ziemniakami. Jemy je ze swojskim twarogiem maczając ziemniaki w kwaśnej śmietanie: smakują wspaniale. Gospodarz przynosi nam ciepłej wody do bani, możemy się umyć. Na naszą nieśmiałą propozycję, że jeśli nie problem, możemy spać w bani, gospodyni oburza się i mówi, że jesteśmy ludźmi i ludzie śpią w domu. Po raz kolejny dostajemy do swojej dyspozycji pokój. Nie pozwala nam nawet wyjąć śpiworów, do łóżek dostajemy czyściutką pościel. Pytamy z nadzieją o prognozę: podobno aż do końca tygodnia ma padać. Jesteśmy zmartwieni ale pocieszamy się tym, że do Wilna już tylko 100km, a w razie czego możemy wsiąść w pociąg i tak dojechać do stolicy (koszt zwykłym pociągiem Ignalina - Wilno 10 litów/osoby). W stosunku do naszych wcześniejszych planów jesteśmy o 75 km opóźnieni. Mieliśmy spać dziś 25 km od Wilna.