|
Wstajemy o 5 rano, razem z naszymi gospodarzami, którzy jadą rano do pracy do Ignaliny. Dostajemy klucze od letniej kuchni i bani, gdy wyjedziemy mamy schować je w umówionym miejscu. Jeśli chodzi o pogodę to tak źle jeszcze nie było, to co działo się wcześniej było niewinnym deszczykiem przy pogodzie jaką zastaliśmy na dworze. Deszcz padał niemal poziomo, wichura, na dodatek wiało od strony Wilna (z dokładnie odwrotnego kierunku niż wczoraj). W kuchni dostajemy śniadanie - odsmażane ziemniaki z kaszanką i surówkę z pomidorów, 2 litry mleka w butelce na drogę. Wcinamy śniadanie, ale nie ma mowy o wyruszeniu w drogę: nawet przejazd do Ignaliny na stację kolejową w takich warunkach jest bardzo trudny. Decydujemy się czekać. Chowamy się w bani, wskakujemy w śpiwory i jeszcze przez jakiś czas śpimy. Siedzimy na zmianę, to w bani to w kuchni. Mimo wszystko żartujemy, śmiejąc się, że dopiero teraz w pełni rozumiemy powiedzenie "pogoda do bani". Robi się zimno, wiatr gwiżdże przez szczeliny w ścianach domku, idziemy do kuchni na coś ciepłego do picia, jest już 16, niedługo powinni wrócić gospodarze z pracy. Przychodzi sąsiadka, na szczęści umie ona napalić w piecu, robi się nieco cieplej. W końcu około 19 wracają gospodarze, cieszą się, że nie ruszyliśmy w tą pogodę - martwili się będąc w pracy, że pojedziemy dalej mimo wszystko. Pomagamy przygotować obiad, obieramy ziemniaki, robimy surówkę, pani zajmuje się żeberkami, pan szybkim załatwieniem spraw gospodarskich: dojeniem krów, karmieniem kur, świń. Obiad gotowy, siadamy z naszą nową rodziną, jest bardzo miła atmosfera, rozmawiamy i nakładamy kolejne dokładki. Po posiłku idziemy "na telewizję" z wiadomości litewskich dowiadujemy się, że wiatr łamał dziś drzewa na całej Wileńszczyźnie, a opady podtopiły kilka miejscowości. Cieszymy się, że zostaliśmy w domu. Prognoza pogody na jutro, przelotne opady popołudniu, brzmi niezwykle optymistycznie.