Dzień 13 (czwartek 11.08) Sabaliskes - Svencionys (Święcajny) - Pabrade - Nemencine - Wilno (Vilnius) (122.54 km)

5 rano, pogoda jak marzenie! Niebo bezchmurne, wieje lekki wiatr z południa. Aż trudno uwierzyć, że wczoraj nie dało się wyjść na dwór. Jemy śniadanie, dostajemy polecenie "samoobsługi": robimy jajecznicę, jemy twaróg i pomidory, po raz kolejny czeka na nas dwu litrowa butelka świeżego mleka. Ruszamy szybko, mając na uwadze prognozę, że po południu może padać. Jedynym niesprzyjającym elementem pogody jest wzmagający się wiatr od przodu. Z początku jedziemy średnio 15-16 km/h - teren jest bardzo urozmaicony, liczne podjazdy spowalniają naszą jazdę. Za Svencionys (Święcajnami) (w mieście bardzo ładna cerkiew p.w. Zaśnięcia Matki Bożej z XIX wieku) przy samej drodze nr 102) zjeżdżamy z wysoczyzny morenowej i wjeżdżamy na sandr. Rzeźba staje się bardziej monotonna, w zasadzie jedziemy po płaskim terenie, mijamy ogromne połacie lasów ciągnące się aż za Pabrade.

Mijamy Zalavas - miejscowość urodzin marszałka Polski: Józefa Piłsudskiego. Ponieważ widzę na horyzoncie chmury narzucam szybsze tępo (mimo wiatru jedziemy średnio 20 km/h) prowadzę od Święcajn do Rudausiai (kawałek za miejscowością duże roboty drogowe: ruch wahadłowy jednym pasem drogi). Narzucone przeze mnie tempo okazuje się za szybkie dla Anetki, która jak mówi ciągle musi mnie gonić. W Nemencine postanawiamy skręcić w boczną drogę (nr 108) aby wjechać do Wilna mniej uczęszczaną drogą wzdłuż Willi. Po kilku kilometrach skręcamy w boczną drogę (drogowskaz Europos Parkas 5) jest wąska na jeden samochód, dziurawa i z licznymi kałużami po wczorajszych ulewach. Spotykamy Amerykanina mieszkającego na Węgrzech (kolejny znak za wyjazdem do Węgier: mamy zaproszenie gdybyśmy jechali w tamtą stronę). Przejechał z Węgier do Rzeszowa, potem pociągiem przejechał przez Polskę (zwiedzał ją rok wcześniej) i z Suwałk ruszył w dalszą drogę. Amerykanin mówi nam, że ostatnie 5 dni przesiedział w Wilnie z powodu kiepskiej pogody, my byliśmy twardsi, czekaliśmy tylko 1 dzień!

Po dojechaniu do Europos Parkas droga się poprawia, niestety każda dolinka dopływu Willi oznacza najpierw ostry zjazd w dół a następnie mozolny podjazd. Anetka jest już bardzo zmęczona, odbijamy zatem na główny wjazd do miasta (ulica Kalvariju gatve) ruch jest duży, trąbią na nas autobusy. Pogoda na szczęście jeszcze się nie zepsuła, zachmurzyło się co prawda, ale co jakiś czas świeci piękne słońce. Po minięciu mostu na Willi pytamy chłopaka na górskim rowerze, o drogę do schroniska na ulicy Polocko. Chłopak jest bardzo miły, szczęśliwie zna również angielski. Proponuje nam, że razem poszukamy schroniska. Trafiliśmy widać na prawdziwego 'górala': nasz przewodnik zasuwa pod górę jak szalony, co jakiś czas widzimy jego spocone plecy. Jedziemy ulicą Pylimo, pod jej koniec schronisko młodzieżowe - niestety nie ma miejsc (pokój siedmioosobowy 32 lity od osoby, dwuosobowy 100, jedynka 150).

Wreszcie jadąc dość na około trafiamy na ulicę Polocko. Jest tu schronisko Litewskiej Organizacji Turystycznej, cena w kilkuosobowych pokojach 26 litów za nocleg. Bardzo chcielibyśmy już skończyć szukanie noclegu i popatrzeć na miasto. Miejsc nie ma... na szczęście pani recepcjonistka lituje się naszym położeniem i mówi, że w jednym 5 osobowym pokoju śpi dwójka Polaków, może zgodzą się nas przyjąć. Jeśli nie będziemy spali w sali - jadalni na podłodze. Polaków nie ma w hoteliki, o noclegu porozmawiamy zatem dopiero wieczorem, zostawiamy bagaże i ruszamy zwiedzać miasto. Starówka robi na nas wrażenie, jej ogrom, bogactwo, liczne kościoły, a przede wszystkim swojskość. Czuć tu polskiego ducha, miasto miejscami przypomina mi podniszczoną starówkę Lublina. Postanawiamy wreszcie pochodzić jak turyści - bez rowerów, odwiedzić jakąś restaurację. Wchodzimy do jednej z bram przy barokowym kościele bernardynów (p.w. Św. Katarzyny), mieści się tu niewielka restauracja z daniami lokalnymi i wschodnimi (głównie kuchnia indyjska) zamawiamy obiad, mam ogromną ochotę na pizzę margeritę (6 litów), Anetka zamawia duży, gruby placek ziemniaczany z kwaśną śmietaną (również 6 litów) kosztujemy lokalnego piwa, jest nam niezwykle błogo i przyjemnie. Po chwili relaksu chodzimy po mieście, zwiedzamy liczne kościoły, bazylikę, polski kościół p.w. św. Ducha. Trafiamy na Ostrą Bramę, choć okna są już zamknięte i cudownego obrazu nie widać, miejsce to bardzo nam się podoba. Niestety na spacer nie wzięliśmy planu Wilna co skończyło się zabłądzeniem. Na szczęście znaleźliśmy na jednej z ulic planszę z planem miasta i wracamy do schroniska. Nocą ulice Wilna są bardzo ciemne, mało która latarnia się pali, mniejsze ulice w ogóle nie są oświetlone. W hoteliku prosimy o klucze do pokoju, w którym mieszkają Polacy, gdy przychodzą oni około 22:30 są trochę zaskoczeni, ale pani na recepcji wszystko im już powiedziała. Na szczęście nasi współlokatorzy okazali się bardzo mili i oczywiście zgodzili się abyśmy zostali w pokoju. Przez chwilę jeszcze rozmawiamy, dowiadujemy się, że nasi współlokatorzy przyjechali właśnie z Lubina i dopiero zaczynają swoją podróż po Litwie, my opowiadamy własne przygody. Następny dzień planujemy poświęcić na dokładniejsze zwiedzanie Wilna.