|
W nocy padał lekki deszcz. Ponieważ mówiliśmy gospodarzowi, że wstajemy o 7 rano, przychodzi on rano i woła do nas: "siódma rano państwo kazali wstawać". Dostajemy zaproszenie na śniadanie: suchy własnego wyroby twarożek i masło z ciemnym litewskim chlebem. Do popicia jeszcze ciepłe mleko prosto od krowy. Gospodarz jest trochę mało rozgarnięty: mówi "trzeba było spać w domu, mamy jeden wolny pokój, a nie w namiocie", szkoda tylko, że sam nam tego nie zaproponował... Nie mniej gościna bardzo miła na drogę dostajemy kilka słodkich zielonych papierówek. Dowiadujemy się, że w Pivasiuai (Piwoszunach), w miejscowym kościele znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Piwoszuńskiej (Maryi Pocieszycielki Strapionych) trzymającej w prawej ręce Dzieciątko, a w lewej berło (ukoronowany przez papieża Jana Pawła II w 1988 roku) , podobnie jak Madonna Ostrobramska w dolnej części sukienki znajduje się księżyc. Chcemy go zobaczyć, niestety, jesteśmy za wcześnie i kościół jeszcze nie jest otwarty.
Do Alytus pozostało już tylko 25 km. Droga malownicza, wiodąca przez piękne lasy i pagórki porośnięte zbożami i trawą. W Alytus, kolejnym składającym się głównie z nieładnych bokowisk mieście, robimy ostatnie zakupy, wymieniamy lity na złotówki (w Snoras Bankas). Pogoda robi się coraz ładniejsza. Zza chmur wychodzi słonce. Za miastem droga wiedzie przez pojezierze, mijamy błyszczące w słońcu duże jezioro Obelija, przejeżdżamy przez Seiriai, w Lazdijai zamykamy naszą litewsko-łotewską pętlę! Teraz pozostało już tylko kilkanaście kilometrów do granicy i jesteśmy w Polsce. Wjeżdżamy do Ogrodnik z miłym uczuciem powrotu do domu, cieszą nas polskie tablice rejestracyjne, zielony kolor drogowskazów i żółte znaki, nawet polski dziurawy asfalt nam nie przeszkadza.
Początkowo planujemy jeszcze jedną noc spędzić nad Wigrami na kempingu PTTK (nocleg po 6 zł/osobę). Niestety zaczyna się znowu chmurzyć, postanawiamy zatem jechać już na dworzec w Suwałkach. Po drodze w Sejnach kupujemy lody i odwiedzamy znajomą panią w synagodze - dziękujemy za pomoc i zdajemy krótką relację z podróży. Śpieszymy się na ostatni pociąg do Warszawy (18:40). W Suwałkach jesteśmy przed osiemnastą, spokojnie chcemy zapakować rowery do wagonu bagażowego. Oczywiście nie jest to takie proste, znowu drzwi na środku wagonu "się nie otwierają" trzeba zdejmować sakwy i wprowadzać rower przez wąskie drzwi na początku wagonu. Pociąg rusza, po półgodzinie zaczyna padać mocny równy deszcz, cieszymy się, że pojęliśmy dobrą decyzję o szybszym powrocie. Chwilę po północy jesteśmy w Warszawie, koniec naszej rowerowej przygody: w pamięci pozostaje wiele pięknych miejsc, obrazów, twarzy dobrych ludzi, którzy nam pomagali. Jest także pewien niedosyt, zbyt mało czasu mogliśmy poświęcić na zwiedzenie miast: Kowna, Rygi i Wilna. Są wspomnienia pięknej dzikiej przyrody oraz dobrych ludzi, którzy przyjmowali nas z "litewską" gościnnością: "czym chata bogata". Otwartość ludzi i piękno przyrody: dla tych wspomnień warto było pedałować w słońcu i deszczu, z wiatrem i pod wiatr, z górki i pod górę przez 1459.14 km......