|
Ponieważ umówiliśmy się na nadbrzeżu między 9 a 10 wstajemy przed ósmą, pakujemy namiot i idziemy do portu. Niestety jest trochę pochmurno, prognoza z wczoraj ("z chmur") potwierdza się - pojawiają się chmury altostratus (informujące o przybliżaniu się frontu), przez które jak przez mglistą powłokę prześwituje słońce. Na szczęście jeszcze tego dnia nie zaczęło padać. W porcie czekamy na komendę wsiadania na pokład, jedząc śniadanie z widokiem na Neptunasa - nasz prom (około 25-30 osób "pojemności"). Spisujemy jeszcze numer telefonu napisany na burcie statku (+37 868 666 600), i wsiadamy z rowerami na pokład. Prom wyrusza w rejs chwilę przed 10, początkowo płynie dość wąską odnogą rzeki Minija. Rzeka malowniczo wije się wśród trzcin i niewielkich drzew. Na pniach sterczących z wody oraz na gałęziach siedzą liczne czaple siwe, zrywające się na widok statku do lotu.
Wypływamy na akwen Zalewu Kurońskiego, w oddali, na linii horyzontu widać wzniesienia porośniętych lasami wydm Mierzei Kurońskiej. Po przeciwległej stronie niekończące się pasmo trzcin. Na wodach zalewu sporo statków, mijamy dwa podobne do naszego promy, kilka jachtów i łodzi motorowych. Rejs upływa szybko na robieniu zdjęć, rozmowie z uczestniczką wycieczki, z którą płyniemy. Mniej więcej po godzinie cumujemy w Nidzie. Miasteczko bardzo malownicze - piękne rybackie domki z XIX i XX wieku. Ściany domów koloru wiśniowo-brązowego, z malowanymi na biało - niebiesko (błękit pruski) oknami i okiennicami. Wszystko bardzo zadbane, wiele parasoli i lokali gastronomicznych. Jest nawet punkt informacji turystycznej. Mimo, że jesteśmy w dość renomowanym kurorcie, ceny w restauracjach na świeżym powietrzu nie są wygórowane: za sałatkę z krabów (z przepyszną śmietaną i dużą ilością koperku) płacę 5 litów. Po posiłku chwilę jeździmy po miasteczku, robiąc zdjęcia i zachwycając się jego urodą.
Ponieważ marzeniem Anetki (i jedną z głównych przyczyn, dla których tu "pedałowaliśmy") była kąpiel w Bałtyku, przejeżdżamy przez wzniesienia wydm i znajdujemy się na pięknej, szerokiej piaszczystej plaży. Jest na niej dość ciasno, jednak mało kto się kąpie. Na szczęście woda nie jest chłodna (podobno miała 19 stopni Celsjusza), więc nawet ja skusiłem się na chwilę zabaw z falami. Po wysuszeniu się postanawiamy jechać dalej. Niestety nie wchodzimy na ruchome wydmy, z daleka, w przebijającym się przez chmury świetle wyglądają szaro i bardzo mało efektownie. Poza tym robi się dość późno, jest już 14 a my jeszcze musimy przejechać całą mierzeję - około 50 km. Z początku jedziemy szosą, ruch jest nieduży, kierowcy jadą wolno i uważają na rowerzystów, z naprzeciwka mija nas kilka ekip "rowerowców", jedna z nich ma w składzie parę jadącą na obładowanym sakwami tandemie. Gdy dojeżdżamy do Preili, postanawiamy zjechać z głównej drogi i skorzystać z ścieżki rowerowej, którą chwalili odwiedzający mierzeję turyści. Faktycznie, ścieżka bardzo przyjemna (miejscami tylko asfalt trochę "pofalowany"), wije się między wydmami, niekiedy wspinając się na ich szczyty lub opadając w zagłębienia między wydmami. Ścieżką dojeżdżamy do Juodkrante. Tu niestety ścieżka się kończy i resztę drogi (około 25 kilometrów) trzeba jechać szosą.
Już kilka kilometrów przed przeprawą promową do Kłajpedy widać miasto, szeregi bloków, oraz nabrzeża portowe. Po pokonaniu po raz kolejny pokaźnej wydmy zjeżdżamy do miejsca przeprawy promowej (pierwsza licząc od południa). Przewóz promem jest za darmo, oglądamy panoramę miasta usianą dziesiątkami dźwigów portowych, licznych statków zacumowanych do nadbrzeży, czekamy aż przepłynie ogromny litewski prom pasażerski i ruszamy na drugi brzeg. Po kilku minutach jesteśmy już po drugiej stronie. Niestety jest już późno i nie mamy czasu na zwiedzenie kłajpedzkiej starówki, niestety nie jest nam ona po drodze. Ponieważ zdecydowaliśmy się nie jechać do Lipawy planujemy ruszyć do Rygi przez środek Żmudzi odwiedzając Żmudzki Park Narodowy. W związku z tym przejeżdżamy przez Kłajpedę w południowej części miasta - składającej się z blokowisk, a następnie dzielnic przemysłowych na peryferiach. Na gigantycznym rondzie skręcamy na drogę nr 227 w kierunku Dovilai. Ponieważ jest już dość późno bacznie rozglądamy się za potencjalnym miejscem noclegowym. W końcu widzimy samotne gospodarstwo. Było to najbiedniejsze miejsce jakie widzieliśmy - rozsypująca się brudna i duszna chałupa z klepiskiem. Poprosiliśmy tylko o możliwość spania za domem w namiocie i kupiliśmy 2 litry mleka. Gospodyni była wyraźnie zdziwiona, że jacyś ludzie chcą spać koło jej domu, ale w końcu zaprowadziła nas w miejsce gdzie mogliśmy rozbić namiot.