Dzień 6 (czwartek 4.08) Dovilai - Gargzdai - Kuliai - Plunge - Zemaiciu Kalvarija (78.82 km)

Niestety prognoza, że przyjdzie front ciepły z falą opadów potwierdziła się, gdy o 7 wyglądam z namiotu w naszym kierunku zmierzają ciemne chmury deszczowe (nimbostratus) po półgodzinie, gdy zwijamy namiot, zaczyna padać mocny deszcz. W kurtkach ruszamy w trasę, mijamy Dovilai oraz Gargzdai przejeżdżamy nad autostradą i wjeżdzmy na drogę nr 164. Na szczęście po jakimś czasie deszcz nieco ustaje. Niestety kawałek drogi za Kuliai widzimy kolejny wał ciemnych chmur. Ratunek znajduje się na szczęście szybko - zanim zaczęło padać skryliśmy się pod dachem przepięknej karczmy przydrożnej. Budynek drewniany, wzniesiony w starym stylu z centralnym paleniskiem, w którym rozpalono ogień, rozłożonymi wokół skórami zwierząt leśnych i trofeami łowieckimi. Pogoda wyraźnie się załamuje, zaczyna mocno padać. Czekamy na poprawę w oazie ciepła i miłej beztroskiej atmosferze, w której nie przeszkadza deszcz i zła pogoda. W trakcie deszczu zastanawiamy się nad dalszymi planami: mieliśmy zamiar zrobić czterdziestokilometrową pętlę przez najciekawsze fragmenty Żmudzkiego Parku Narodowego, pogoda każe nam jednak zrezygnować z tego fragmentu trasy. Postanawiamy przejechać przez park główną drogą i zatrzymać się na nocleg "gdzieś po drodze". Deszcz na chwilę słabnie. Postanawiamy ruszyć dalej, niestety po kilkunastu minutach wszystko wraca do poprzedniej normy - pada rzęsisty mocny i miarowy deszcz.

Dojeżdżamy do Plunge, w markecie kupujemy dłuższe zapięcie (w razie czego jakbyśmy chcieli spać w lesie i przypinać rowery do drzew). Droga, którą jedziemy przypomina w mieście rzekę, płyną po niej potoki wody, samochody bezlitośnie nas ochlapują. Wreszcie opuszczamy miasto i po przecięciu głównej drogi (Kretinga - Siaulinai) docieramy do granicy parku narodowego. Krajobrazy fantastyczne, bardzo żałuję, że muszę podziwiać je spod ociekającego wodą kaptura: gęste lasy świerkowo - sosnowe, urozmaicona rzeźba, bagna i jeziora tworzące wspólnie harmonijną dziką całość. Ruch na drodze dość spory, dla nas szczególnie uciążliwe są wyprzedzające nas duże tiry: cysterny pędzące w konwojach po 2 - 3 samochody, chlapiące na nas wodą, a swoim podmuchem podwiewające nam kurtki na plecach (Później dowiedziałem się, że na zachód od Mazeikiai jest gigantyczny koncern - Mazeikiai Nafta, do którego tak spieszyły się tiry). Ponieważ pogoda jest beznadziejna nie mamy zamiaru nic oglądać po drodze, z jednym wyjątkiem. Bardzo chcę zobaczyć Zemaiciu Kalvarija (Kalwarię Żmudzką) z piękną bazyliką p.w. Nawiedzenia NMP (wybudowaną w latach 1781-1822, a następnie przebudowaną w latach 1896-1902), w której znajduje się cudownym obraz Matki Boskiej patronki Żmudzi (sprowadzony w 1650 roku z Rzymu). Miasteczko znane jest od 1645 roku, kiedy zaczęto budować tu położoną na siedmiu wzgórzach kalwarię liczącą 7 kilometrów oraz 19 stacji drogi krzyżowej. Miejsce słynie z jednego z najliczniej odwiedzanego przez katolików z całej Litwy odpustu trwającego przez kilka dni na początku lipca (8-12 lipca).

W pobliże bazyliki docieramy około godziny 16, jesteśmy już mocno zmarznięci i nie mamy nawet ochoty na oglądanie kościoła i kalwarii. Widzimy ogromny budynek naprzeciwko bazyliki, zastanawiamy się, czy nie jest to dom pielgrzyma, i czy można w nim przenocować. Po chwili namysłu kierujemy się jednak do budynku przylegającego od prawej strony do bazyliki, wygląda on dużo skromniej jak plebania. Okazuje się, że jest to seminarium dominikanów, jedyny obecny ksiądz (jak się później okazuje przeor) jest młody, bardzo przyjazny i ku naszemu zdziwieniu mówi trochę po angielsku. Na prośbę o kawałek podłogi do spania (zapewniamy, że mamy własne karimaty i śpiwory) odpowiada "yes, yes..." i prowadzi nas do ładnego, skromnie urządzonego pokoju gościnnego z dwoma łóżkami. Pokazuje nam prysznice i mówi, że niedługo będzie kolacja. Oddychamy z ulgą, ciepła woda, suche łóżko - o niczym więcej nie marzyliśmy. Gdy wyczyszczeni wychodzimy na korytarz czeka na nas już ksiądz, mówiąc, że kolacja jest już gotowa. Spodziewamy się, że w refektarzu zastaniemy wiele osób. Na stole pięknie rozłożone wędliny, sery wyrabiane przez księży, galaretka mięsna, śledzie w cebulce, sałatka warzywna, ciemny chleb litewski. Do tych wszystkich wspaniałości przygotowane dwa nakrycia i zapalona świeczka. Nie wierzymy własnym oczom - okazuje się, że kolacja przygotowana jest tylko dla nas. Do tego ksiądz poprosił kucharkę, aby została chwilę dłużej i zrobiła dla nas kluski (przypominające kluski lane) polane sokiem truskawkowym. Wszystko smakuje wspaniale, pijemy ciepłą ziołową herbatę z ziół zbieranych w okolicy bazyliki, miło rozmawiamy z księdzem, który nawet nie pozwala nam posprzątać po posiłku. Jesteśmy aż skrępowani tak zaskakująco miłą gościną. Pytamy o mszę wieczorną - ksiądz zapewnia, że nas powiadomi jak będzie pora, msza ma być o 19 w bazylice. Gdy o 17:45 ksiądz puka i mówi, że już niedługo, dziwię się trochę. O 17:55 ksiądz mówi, że już najwyższa pora iść na mszę. Jak się później okazało, nie cofnęliśmy zegarków na czas obowiązujący na Litwie (latem czas na Litwie jest różny od czasu obowiązującego w Polsce: o jedną godzinę do tyłu). Do tej pory nie potrzebowaliśmy nic robić "na czas" więc przez 5 dni pobytu na Litwie nawet nie zauważyliśmy, że jest inna godzina. Nam wydawało się, że ksiądz po prostu pomylił się mówiąc 19 zamiast 18. Podczas mszy jest bardzo pusto i ciemno. W kościele, prócz nas, księdza i ministranta, jest zaledwie 7 osób - 7 babinek w chustach na głowach. Wnętrze jest słabo oświetlone - zapalone jest tylko światło podświetlające cudowny obraz, ksiądz prowadzi mszę bez mikrofonu. Liturgia ma bardzo podobny, do obowiązującego w Polsce, przebieg. Uderza nas niesamowity nastrój panujący we wnętrzu bazyliki: cisza zadumy w modlitwie połączona z szumem poruszanych wiatrem drzew i przytłumionym stukotem kropel deszczu uderzających o szyby i dach. Do tego słowa liturgii wymawiane przez kapłana w języku litewskim, miło rozbrzmiewające spokojnym echem po pustym wnętrzu kościoła i ciche, przypominające westchnienia, odpowiedzi staruszek. Po mszy jeszcze chwilę pozostajemy w kościele, modlimy się przez chwilę - przede wszystkim o dobrą pogodę i dalszą szczęśliwą podróż.