|
Wstajemy o 7 rano (jak się zorientowaliśmy tego dnia: według polskiego czasu), gdy jesteśmy już umyci i spakowani, zjawia się przeor i zaprasza na śniadanie. Powtarza się scenariusz z dnia wczorajszego - stół jest zastawiony, podobnie jak wczoraj, dla dwóch osób, pali się świeczka, a na stole soją te same co wczoraj potrawy. Jesteśmy bardzo wdzięczni za tak miłe przyjęcie i za taką troskliwą opiekę. Na szczęście pogoda poprawiła się, za oknem co jakiś czas świeci słońce: niebo jest dość mocno zachmurzone niskimi chmurami cumulus (na szczęście nie są to chmury deszczowe). Dziękujemy przeorowi za wspaniałą gościnę i ruszamy obejrzeć Zemaiciu Kalvarija w słońcu. Już wczoraj zauważyliśmy, jest to miejscowość bardzo zadbana, z schludnymi czystymi i ładnie wyglądającymi domami. Robimy mały fotoreportaż i ruszamy w dalszą drogę.
Wreszcie mamy wiatr w plecy, jedziemy szybko w kierunku Sedy, mijamy miasto od wschodu i po dwudziestu kilku kilometrach wjeżdżamy do Mazeikiai - kolejnego blokowiska, w którym byliśmy tylko z konieczności - zaplanowaliśmy w nim wymianę pieniędzy z litów na łaty (kurs wymiany w banku Snoras 1 łat = 5.02 lita plus opłata za transakcję 1 lit) wymieniamy 50 litów, za co dostajemy 10 łatów. Wydaje się nam, że mamy strasznie mało łotewskich pieniędzy, robimy zatem zapasy "na drogę" w markecie (słyszeliśmy, co potem okazało się mało prawdziwe, że na Łotwie jedzenie jest sporo droższe). Po drodze, klucząc przez miasto natrafiamy na browar i ulokowany przy nim sklep firmowy, kupujemy po piwie na wieczór (niecały lit za butelkę!) i ruszmy w drogę.
Gdy docieramy do granicy w Ezere celnik wita nas z uśmiechem, odbywa z nami szybkie przeszkolenie na temat powitania po łotewsku, brzmi ono bardzo podobnie jak po litewsku: lab dien. Jesteśmy już na Łotwie i jedziemy główną drogą w kierunku Saldus, po kilku kilometrach mamy zamiar skręcić na Auce, a stamtąd jechać na Jaunpils (z pięknym zamkiem słynnym z odbywających się rokrocznie na jego dziedzińcu turniejów w średniowiecznym stylu). Gdy stajemy na rozstaju dróg okazuje się, że na mapie Łotwy, którą kupiłem, kolor drogi nie odpowiada rodzajowi nawierzchni i niemal cała zaplanowana przez nas trasa wiedzie drogami żwirowymi. Ponieważ główna droga, którą jedziemy, ma dobry równy asfalt (renowacja nawierzchni przy współfinansowaniu z Unii Europejskiej) i jest pusta, postanawiamy jechać nią do Saldus.
Kurlandia (kraina historyczna, przez którą jedziemy) wywołuje wrażenie bardzo pustej krainy: wszędzie lasy, lasy, jedynie gdzieniegdzie małe drewniane wioski. Przed Saldus na wzgórzu duży, zadbany i utrzymany w amerykańskim stylu cmentarz niemiecki z okresu II Wojny Światowej: setki identycznych krzyży, między nimi równiutko przystrzyżona trawa. Docieramy do Saldus, podoba się nam ma klimat podupadłego miasteczka, spokojnego i cichego z odrapanymi, niewysokimi kamienicami, z ładnym odnowionym rynkiem i górującym nad nim białym kościołem ewangelickim (miasto podobnie jak inne małe miasta na Łotwie kojarzą mi się bardzo z podupadłymi, poniemieckimi miastami na Dolnym Śląsku). Siadamy na ławkach i zastanawiamy się jak jechać dalej. Ponieważ zobaczyłem punkt informacji turystycznej postanawiam tam zajrzeć. W środku miła pani rozmawiająca po angielsku. Przeglądam foldery i znajduję to czego szukałem - w folderach dotyczących każdego z regionów Łotwy znajdują się mapy z zaznaczonymi drogami, których kolor odpowiada stanowi nawierzchni, dodatkowo zaznaczone są również atrakcje turystyczne (przy niektórych nawet są zdjęcia). Dzięki mapie możemy zweryfikować nasze plany na dalszą drogę.
Rezygnujemy z jazdy główną drogą prowadzącą do Rygi, z której mieliśmy odbić na Jaunpils. Znajdujemy drogę prowadzącą skrótem w kierunku Tukums, miasta, za którym planujemy nocleg. Droga ta na dość długim odcinku jest żwirówką. Początkowo droga do Kandawy, którą jedziemy jest bardzo wygodna i pusta. Po kilku kilometrach stan asfaltu pogarsza się i jest już, jak to określamy - piąta kategoria: czyli lepiej jechać poboczem po piasku, niż po asfalcie bo i tak mniej trzęsie. Z "łezką w oku" wspominamy gładkie litewskie drogi. Jedziemy przez prawdziwe pustkowia, w Remte z daleka widzimy ceglaną wieżę nad brzegiem jeziora - pozostałość po wybudowanym tu niegdyś zamku. Po drodze widzimy piękny nieco podniszczony pałac. Pałac wybudowano w XIX wieku, w czasach gdy na ziemiach łotewskich dominowały gigantyczne majątki ziemskie - tzw. niemieckich baronów ziemskich. Właśnie znajdowaliśmy się w sercu jednego z nich. Przy pałacu podobnie jak w Polsce, w okresie komunizmu w budynkach dla służby i budynkach gospodarczych umieszczono rodziny, a dawny majątek przekształcono w ogromny kołchoz. Udajemy się nad jezioro, chcemy z bliska zobaczyć wieżę zamku. Widok bardzo malowniczy: zrujnowana wieża na tle lśniącego jeziora i przeświecającego spomiędzy ciemnoszarych chmur słońca. Za Remte skręcamy w drogę żwirową prowadzącą do Viestai, czeka nas przejazd około 25 km po wertepach. Z początku jesteśmy nawet zadowoleni, jedzie się nieco nawet lepiej niż po "asfalcie piątej kategorii". Po kilkunastu kilometrach mamy jednak serdecznie dość, przejechaliśmy dziś spory dystans, a końcówka po muldach, z licznymi podjazdami jest bardzo uciążliwa. Trudy przejazdu wynagradzają nam widoki. Jeśli miałbym opisać miejsce, które nazwałbym pustkowiem, to nadawałoby się najlepiej.
Do tej pory byłem w różnych miejscach, które mógłbym nazwać pustkowiem: na pustyniach i w dzikich górach Azji i Afryki, na lodowcach i niezamieszkałych terenach pokrytych czarną zastygłą lawą na Islandii, w niezamieszkałych lasach tajgi Karelii. Mimo widocznej w tych miejscach potęgi sił przyrody i dzikości przyrody, żadne z tych miejsc nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Surowość krajobrazu, ciemne, świerkowe lasy przypominające pierwotną puszczę i wzniesione na wzgórzach niewielkie drewniane domki, przypominające miniaturowe warownie, otoczone kilkoma, kilkunastoma hektarami łąk lub pól obsianych niskim, sięgającym do pół łydki jęczmieniem lub żytem stwarzał niezwykły kontrast. Widać było walkę człowieka z ogromem otaczającej go przyrody, lasów, które wydawać by się mogło tylko czekają, by ponownie wkroczyć na tereny, które od wieków są im należne. Panująca cisza pogłębiała jeszcze to wrażenie. Jeden obraz, z tego fragmentu podróży, szczególnie utkwił mi w pamięci. Widok chłopa idącego polną drogą, którą jechaliśmy. Był on ubrany w lniane ubranie koloru jasnobrązowego koloru w ciemniejsze pasy: bulwiasta koszula rozpięta na piersi oraz spodnie z szerokimi nogawkami wpuszczonymi w gumiaki. Całości wyglądu dopełniały ciemne, proste i błyszczące długie włosy przystrzyżone krócej nad czołem, długie wąsy i ciemna twarz ogorzała od pracy na roli. Przez chwilę czuję się jak na początku XX wieku... Po niedługim czasie wracamy jednak w czasy nam bliższe. W Viestai, niewielkiej osadzie położonej w środku tego pustkowia komunistyczne bloki, zrujnowane pozostałości dawnego kołchozu. Miejscowość robi przygnębiające wrażenie, siedzący pod sklepem i pijący piwo, brudno odziani ludzie patrzą na nas jak na zjawy z innego świata.
Pojawienie się asfaltu witamy z ulgą, mimo, że jest to "asfalt czwartej kategorii" (nie trzeba jechać poboczem, ale bardzo trzęsie i rzuca). Droga prowadzi do Tukums. Jesteśmy już bardzo zmęczeni i rozglądamy się za miejscem gdzie można było by zapytać o rozbicie namiotu. W końcu naszą uwagę zwraca ładny, wyglądający nieco "po miejsku" dom niedaleko drogi. Wchodzimy na teren gospodarstwa, na odgłos szczekania psa przez okno wygląda starsza pani, wychodzi do nas i pozwala nam rozbić namiot. Gdy prowadzi nas przez ogród, proponuje nam abyśmy skorzystali z pusto stojącego drewnianego domu dla gości. Dom ma na parterze saunę i drewnianą kuchnię, na poddaszu długi pokój z trzema łóżkami. Na noc zostajemy gospodarzami w tym małym królestwie. Gospodyni odkręca nam ciepłą wodę. Mamy wszystko czego nam obecnie do szczęścia potrzeba. miło rozbrzmiewające spokojnym echem po pustym wnętrzu kościoła i ciche, przypominające westchnienia, odpowiedzi staruszek. Po mszy jeszcze chwilę pozostajemy w kościele, modlimy się przez chwilę - przede wszystkim o dobrą pogodę i dalszą szczęśliwą podróż.