|
Ranek chłodny i mglisty, gdy mgła podnosi się świeci piękne słońce. Dojeżdżamy do Tukums, kolejnego ładnego, choć nie dużego i nieco zaniedbanego miasta. Samo centrum, z niedużym skwerem odnowione, podobnie jak w Saldus, w centrum znajduje się biały kościół ewangelicki. Kierujemy się w stronę wybrzeża, marzeniem Anetki jest bowiem kąpiel w Zatoce Ryskiej. Kierujemy się na Klaokalncieems, ponieważ nazwy nawet nie próbujemy wymówić o drogę pytamy pokazując miejscowość na mapie. Po drodze zauważamy drogowskaz do zamku w Milzkalne. Na bramie widnieje data 1735, zamek otoczony niewysokim murem, w środku na dość rozległym dziedzińcu muzeum techniki. Trochę mało czuć tu atmosferę starego zamku, dlatego nasza wizyta nie trwa długo, ruszamy w dalszą drogę. Po kilku kilometrach (asfalt całkiem dobry: "drugiej kategorii") wjeżdżamy do Parku Narodowego (?nazwa?) obejmującego porośnięte lasami wzgórza, otaczające rzekę Slocenę z jeziorem przez które przepływa rzeka i rozległe bagniste jezioro Kaniera, do którego uchodzi tworząc rozległą bagnistą deltę. Lasy, nie robią jednak wrażenia takiego, jak te widziane wcześniej na pustkowiach środkowej Kurlandii, drzewa rosną dość rzadko, widać tu gospodarkę człowieka, a dominującym gatunkiem jest sosna pospolita. Po kilkunastu kilometrach las zaczyna zmieniać się w suchy bór nadmorski, czuć już morze. Na niebie łagodne chmury, niestety są to cirrus uncinus, wskazujących na zbliżający się znowu front ciepły i związane z nim opady. Przekraczamy główną drogę, wspinamy się na niewysoki wał wydm porośniętych młodym sosnowym lasem. Naszym oczom ukazuje się Zatoka Ryska, woda jest niezwykle spokojna ciemnogranatowa, łagodne, ledwo widoczne z daleka fale obmywają pustą piaszczystą plażę. Postanawiamy w tym miejscu zjeść śniadanie, chwilę odpocząć i nasycić się widokiem morza. Kąpiel odkładamy na później. Ruszamy w kierunku Jurmali słynnego na całą Łotwę kurortu morskiego. Ruch na drodze (asfalt: 3) dość duży, na szczęście w przeciwnym kierunku, ludzie uciekają z miasta korzystając z weekendu. Po drodze wstępujemy do "kafejnicy" na kawę.
Wjeżdżamy do kurortu w którym dawna przepiękna drewniana architektura, wymieszana jest z ogromnymi "komunistycznymi" budynkami wczasowymi oraz nowoczesnymi willami bogatych łotyszy. Na ulicach sporo luksusowych aut, droga zmienia się w dwupasmową jednokierunkową jezdnię, mijamy starą błękitną cerkiew. Na chwilę zatrzymujemy się i wchodzimy do środka, wnętrze drewniane z okazałymi carskimi wrotami i licznymi ikonami. Po chwili jesteśmy w okolicach stacji kolejowej, mijamy kilka grup rowerzystów. Jedna z nich stanęła przy dworcu kolejowym, potem żałujemy, że i my tego nie zrobiliśmy - trzeba było wsiąść do pociągu i wjechać w ten sposób ostatnie kilkanaście kilometrów do Rygi. My pojechaliśmy jednak dalej, nasza droga po przejechaniu rzeki Lielupe zamienia się w czteropasmową autostradę. Ruch jest bardzo duży, a do centrum miasta jeszcze daleko. Po 2 kilometrach zjeżdżamy do miejscowości Babite, i jedziemy równolegle do głównej drogi.
Wjeżdżamy do Rygi. Przejeżdżamy przez osiedla bloków, gdy dojeżdżamy do starszej XIX wiecznej zabudowy, nie za bardzo wiemy jak jechać. Pytam o drogę starszą panią okazuje się, że pani dobrze mówi po polsku. Tłumaczy nam, że mamy się trzymać się linii tramwajowej, która doprowadzi nas na stare miasto. Po kilku kolejnych kilometrach jesteśmy na moście nad Dźwiną i obserwujemy panoramę starówki. Jest naprawdę ładna: liczne wieże kościołów z dominująca niezwykle smukłą, wysoką na 123 metry wieżą bazyliki świętego Piotra, żółty zamek z powiewającą na nim flagą, w oddali majaczy miniaturowy "Pałac Kultury" i wielki pomnik żołnierzy trzymających sowiecką gwiazdę - "pamiątki" po latach panującego w Łotwie komunizmu. Niestety front którego nadejścia obawiałem się rano nadszedł szybciej, niż się spodziewałem, gdy fotografujemy panoramę miasta, moczą nas pierwsze krople deszczu. Niestety po chwili zaczyna już padać na dobre. Zwiedzamy miasto w deszczu, poszukując sklepu spożywczego (co w centrum jest niemal niemożliwe) znajdujemy poczty, z której wysyłamy kartki do rodziny i przyjaciół.
Stare miasto robi wrażenie niemieckiego miasta, przypomina starówki Hamburga, Lubeki. Kamienice są bogato zdobione, liczne zakamarki, przejścia, ukryte w zaułkach kawiarnie stwarzają bardzo sielankowo - turystyczny widok. Ponieważ ciągle pada stajemy pod drzewami w parku, jemy śniadanie w pobliżu Pomnika Niepodległości, akurat ma miejsce cogodzinna uroczysta zmiana warty. Żołnierze jak w zwolnionym tempie maszerują i zmieniają stojących w bezruchu przez ostatnią godzinę wartę. Zwiedzamy miasto na szybko, jadąc pustymi, mokrymi ulicami. Turyści pochowali się w kawiarniach, wrócili do hoteli. My postanawiamy również odpocząć, siadamy w jednej z kawiarni (kafejnica) i przez chwilę obserwujemy życie miasta. Dopiero teraz widzimy ogromne kontrasty: żebraków i bezdomnych a także grupy ludzi o czerwonych od alkoholu twarzach pijących na pobliskiej ławce. Obok luksusu, pięknych sklepów, drogich samochodów, ludzi którym się udało skorzystać na zmianie systemu, żyją ludzie, których świat zawalił się, a oni nie potrafią przystosować się do nowych warunków życia.
Nie chcemy nocować w mieście, pada deszcz, a wjazd do miasta w był bardzo męczący, postanawiamy udać się na dworzec aby zorientować się ile kosztuje wyjechanie z miasta pociągiem. Okazuje się, że bilet jest bardzo tani. Jedziemy w kierunku Salaspils (znany bardziej Polakom jako Kircholm) za 13 km płacimy po 0.34 łata od osoby. Wysiadamy na stacji Darzini i jedziemy przez koronę zapory na Dźwinie, niestety deszcz nawet na chwilę nie słabnie. Po przejechaniu przez rzekę skręcamy zgodnie z numeracją na kupionej przeze mnie mapie w drogę P85 i po kilku kilometrach zatrzymujemy się przed jednym z domów. Gospodarz z początku nie rozumie o co nam chodzi (pytamy o nocleg pod dachem, w stodole lub jakimś pomieszczeniu), myśli, że chcemy wynająć pokój. Gdy w końcu dogadujemy się, proponuje nam pokoik przy drewnianej bani, mieszczącej się w pobliżu jego domu. Jest tam jedno łóżko, w środku fantastyczny zapach suchych liści brzozy z rozłożonych tam licznych gałązek, którymi poprzez chłostanie pobudza się krążenie podczas korzystania z bani. Rozkładamy się w naszym domku, ja na podłodze Anetka w łóżku. Planujemy jeszcze trasę, pierwotnie mieliśmy jeszcze jeden dzień spędzić na Łotwie, jadąc wzdłuż Dźwiny, a potem do przejścia granicznego w Subate. Stan tutejszych dróg spowodował, że podjęliśmy decyzję, że ruszymy prosto na południe w kierunku Litwy. Przeglądając mapy orientuję się, że inna numeracja dróg zaznaczona jest na mapie litewskiej, a inna na łotewskiej - ponieważ tej drugiej przestałem już ufać, stwierdzam, że skręciliśmy w złą drogę, na szczęście przejechaliśmy nią tylko 3 kilometry.